poniedziałek, 14 stycznia 2008


Wyobraź sobie, że żyjesz w kraju od pięciu lat ogarniętym zawieruchą wojenną. Że na twoich oczach upada i przeobraża się w stertę gruzu miasto, które kochasz, które cię wychowało i które w swoich zgliszczach kryje ciała rodziny, przyjaciół i najbliższych. Wyobraź to sobie! Wyobraź sobie, że jesteś wówczas Powstańcem i że rysuje się choć cień szansy, żeby w partyzanckiej wojnie odzyskać honor, wolność i godność. Żeby podnieść się z kolan i ukazać prawdziwe oblicze narodu. Oto dlaczego uciemiężona ludność stolicy stanęła do walki.

1 sierpień 1944 roku, 17.00, godzina W. Rozpoczynają się walki powstańcze. Słabo uzbrojone oddziały AK, liczące około 40 tysięcy żołnierzy atakują strategiczne punkty miasta. Wydaje się, że wobec przeważającej liczby wroga, akcja upadnie w zarodku, zanim na dobre zdąży się rozwinąć, powstańcom jednak udaje zająć się większą część miasta, niestety bez mostów, lotnisk i centrów łączności, skutecznie bronionych przez Niemców. Natarcie najlepiej udaje się na Woli, gdzie w fabryce Kamlera (u zbiegu ulic Okopowej i Dzielnej) ulokowana zostaje siedziba Komendy Głównej AK. Powstańcom udaje się również zająć magazyny żywności i mundurów niemieckich na Stawkach.

To jedyne triumfy militarne. Mimo, że nieustanne walki trwają przez cały sierpień, Niemcy nie wypuszczają z rąk ważnych strategicznie miejsc w stolicy, a znaczne tereny „podbite” przez powstańców znów trafiają pod ich jurysdykcję. W ramach odwetu dokonują także rzezi na ludności cywilnej – w ciągu kilku dni na Woli rozstrzelanych zostaje 40 tys. mieszkańców, ludność Ochoty pada ofiarą bestialstwa najemników rosyjskich z osławionych oddziałów RONA. W innych dzielnicach z ludnością cywilną „walczą” kolaboranckie jednostki Ukraińców i Kałmuków oraz kompanie sformowane z pospolitych kryminalistów, którym nie ustępują pod względem okrucieństwa doborowe oddziały niemieckiej policji SS. We wrześniu trwa niemiecka ofensywa na Mokotów i Żoliborz, a na Śródmieście systematycznie spadają setki bomb. W gruzach wala się Stare Miasto, niemal całkowicie zrównane z ziemią.

Powstanie upada po 63 dniach walki, Warszawa kapituluje 2 października 1944 roku. Straty w ludziach są ogromne: oprócz 15 tysięcy poległych żołnierzy, śmierć z rąk okupanta ponosi ok. 150 tys. ludności cywilnej. Ci, którzy pozostali przy życiu, w ciągu następnych tygodni są wypędzeni z miasta. Całkowitemu zniszczeniu ulega Stare Miasto i getto, w innych dzielnicach straty również są ogromne. Warszawa straciła wszystkie mosty, 98,5 % lamp ulicznych, 85% sieci tramwajowej i 90% zakładów przemysłowych – infrastruktura została wycięta w pień. W styczniu 1945 roku, wraz z wkroczeniem na lewobrzeżną stronę miasta wojsk sowieckich, stolicę zalegało 20 mln m3 gruzu!

Od końca wojny, aż do dnia dzisiejszego historycy spierają się, czy powstanie miało jakikolwiek sens? Ze względów militarnych raczej niewielkie: oddziały powstańcze były zbyt słabo uzbrojone i źle zorganizowane, aby poważniej i na dłużej zagrozić Niemcom. Nie udało się przełamać ich obrony na środkowej Wiśle, zabrakło środków, aby prowadzić regularną i zmasowaną akcję zbrojną. Skutki polityczne też ciężko rozpatrywać w kontekście pozytywów. Wszyscy doskonale pamiętamy późniejsze fakty historyczne i los, jaki spotkał nasz „wyzwolony” naród pod patriarchatem Stalina i jego popleczników. Zachód, z Anglią i Stanami Zjednoczonymi na czele, sprzedał nas w zakulisowych kuluarach. Jeśli doliczyć do tego przerażającą wręcz skalę zniszczeń, grabieży i śmierci ludności cywilnej trudno mówić, że w Powstaniu było cokolwiek dobrego.

Gdyby kierować się tym tokiem rozumowania, należałoby przyjąć tezę, że uciemiężony naród musi pokornie spuścić głowę i poddać się dobrowolnej eksterminacji. Wówczas żadne z niepodległościowych zrywów nie miałoby sensu – w niwecz należałoby obrócić trud i znój powstańców styczniowych i listopadowych. Tak samo można by odnieść się do wydarzeń z historii najnowszej: po co komu był Poznański Czerwiec, Warszawa’68, czy wydarzenia z Radomia i Ursusa w 1976 roku? Żadne z nich nie miało doraźnych korzyści, widocznych po kilku miesiącach, los się nagle nie odmienił i okupant nie zaprzestał swoich działań, z przepraszającym gestem zwracając nam wolność. Każdy taki zryw to cegiełka w murze i taką właśnie cegiełką (a raczej cegłą) było Powstanie Warszawskie.

Wierzą w to kolejne pokolenia Polaków. Wierzą, że krew przelana wówczas na barykadach miasta była potrzebna. Tłamszony miesiącami przez najeźdźcę naród podniósł głowę, stanął do nierównej i z góry skazanej na niepowodzenie walki, aby pokazać charakter, wiarę i miłość do ojczyzny. W obliczu narastającej beznadziei powstańcy nie widzieli innego wyjścia, jak tylko zbrojnie wystąpić przeciw okupantowi, sprzeniewierzyć się jego rozkazom i udowodnić, że „jeszcze Polska nie zginęła”. Umiłowanie do ojczyzny i do wolności było największym przejawem poświęcenia, czynem, na który zdecydować się mogli, nie obłąkani szaleńcy, ale ludzie bezgranicznie wierzący, że ta walka ma sens, że dzięki nim, ich ambicji i poświęceniu na masztach znów załopocą kiedyś biało-czerwone sztandary.

Ciężko nam oceniać rolę Powstania, zawsze znajdą się jego zwolennicy, jak i zaciekli oskarżyciele. Większość z nas nie była naocznymi świadkami tej historii, znamy jedynie relacje z książek, często propagandowych, którymi przez lata żywił nas system. Wszystkich tych, dla których Powstanie było bezsensowną walką, doprowadzającą Warszawę do ruiny, odsyłam bezpośrednio do walczących w 44 na barykadach. To oni powiedzą nam prawdę o tych wydarzeniach. Ci, którzy w gruzach lub pośpiesznie przygotowywanych masowych grobach szukali ciał swoich najbliższych, którzy na własne oczy widzieli egzekucje, śmierć towarzyszy broni, szczątki ciał rozrywane wybuchami bomb, którzy kładli na szali swoje życie, którym przyświecał tylko jeden cel: Wolność! W przytłaczającej większości powiedzą, że było warto. A jeśli tak, to nasze spory (Powstanie potrzebne, czy też nie?) i historyczne dywagacje nie mają wówczas żadnego znaczenia.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Świetny blogg!!!Warszawa nigdy nie zapomni 1944r